środa, 5 marca 2014

Dzień pierwszy. Ten, w którym stałam się postnikiem.


 Z okazji środy popielcowej myślałam intensywnie o tłustym czwartku.

W żaden inny dzień roku pączki nie smakują tak dobrze jak w tłusty czwartek. I choć wpadamy w tradycyjny pączkowy amok, rywalizujemy z sobą kto zje więcej i zastanawiamy się jak długo trzeba surfować po internecie, żeby spalić to co się zjadło, to czy jesteśmy w stanie zrozumieć, na czym polegało prawdziwe szaleństwo końca karnawału w czasach naszych przodków?

Nie rozumiemy symbolicznego, wielowarstwowego, znaczenia pączka. Zapomnieliśmy co oznacza post. A gdyby tak z naszych lodówek miało na ponad czterdzieści dni zniknąć mięso, jajka, masło, mleko, śmietana, jogurty i sery ?

A tak właśnie poszczono we wcześniejszych wiekach. Żegnano się z mięsem w trakcie mięsopustów, czyli dni kończących karnawał,wypełnionych zabawami i mięsnymi ucztami. W ostatnich godzinach karnawału, od wtorkowej północy, do bladego świtu w środę popielcową, urządzano pożegnanie jajkom, mleku i wszelkiemu nabiałowi. Ucztę należało zakończyć przed pianiem koguta, stąd jej staropolska nazwa "podkurek".  

Ale jak z kurka zrobił się śledzik, to niestety nie wiem. Jeszcze!

Tak sobie rozmyślając, podjęłam decyzję o wprowadzeniu zasad staropolskiego postu w życie i doświadczeniu jego legendarnej surowości i trudów, które w warunkach globalizacji i nowoczesnych technik przechowywania i konserwowania żywności, wydają się być i tak całkiem znośne.
 


Z paśnika postnika


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz