Kupiłam takie ładniutkie, zbierane w Borach Tucholskich:
Niby były zbierane pod stałym nadzorem uprawnionego grzyboznawcy, ale jakbym jutro nie dawała znaku życia, to przynajmniej będziecie wiedzieli od czego się trzymać z daleka.
Trochę nieufnie podchodziłam do przepisu na zupę, która składa się ze śliwek i suszonych grzybów. Szczerze, to czułam się jak uczestniczka Fear Factor, albo innego show, w którym trzeba jeść jakieś obrzydlistwa. Ale co miałam do stracenia? Albo wyjdzie okropne i dzięki temu osiągnę wyższy poziom umartwienia, albo wyjdzie coś smacznego, co jest korzyścią samą w sobie.
Odliczyłam 10 suszonych śliwek i ugotowałam je w niewielkiej ilości wody z cynamonem. Niestety musiałam zrezygnować z masła, które było podane w oryginalnym przepisie - ach ten post staropolski!
Osobno ugotowałam wywar z czterech suszonych grzybków. Śliwki zblendowałam, dodając wywar z grzybów, a same grzybki drobno pokroiłam. Wymieszałam, wlałam w miseczkę i posłodziłam cukrem.
Z paśnika postnika |
Pachniało ładnie - śliwki z cynamonem to dobrze sprawdzony duet, ale te cztery grzybki.... Posmakowałam i pomyślałam, że toruńskie postniki to jednak miały nosa! Zupa była słodka, aromatyczna i przyjemna. A grzybki sprawdziły się fantastycznie, bo przełamywały nieco słodycz śliwek, ale nie narzucały się swoim aromatem. Nawet cukier pasował, a dodawałam go z oporami, no bo grzyby z cukrem to trochę... odważne.
***
A tu dowód na to, że Wydział Nauk Humanistycznych idzie z duchem czasu. Postnik Friendly Enviroment, czyli wydziałowy bar zamknięty na cztery spusty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz