piątek, 7 marca 2014

Dzień trzeci. Ten, w którym usmażyłam owsiankę.


W książce "Łakomstwo. Historia grzechu głównego" Florent Quellier napisał, że w XVII wieku, do wykwintnych potraw na czas Wielkiego Postu należały: zupa z raków, ostryg lub szparagów, homary i langusty w sosie własnym, zapiekane ostrygi z muszkatem lub z cebulą, pietruszką i kaparami, doskonałe, faszerowane ryby, figi, konfitury i kandyzowane owoce.

Już wówczas zwracano uwagę na sprzeczność pomiędzy szczerym poszczeniem, a jedzeniem potraw, które mimo że były zgodne z literą prawa kościelnego, nie miały nic wspólnego z koniecznością wyrzeczeń. 

Wczoraj jeden z czytelników napisał w komentarzu, że w poszczeniu chodzi o jedzenie rzeczy, które nie są smaczne i które zaledwie tłumią głód. Pomyślałam, że piątek jest dobrym dniem, aby podjąć takie wyzwanie.

Przetrząsnęłam kuchenne szafki w poszukiwaniu czegoś niesmacznego i olśniło mnie - owsianka z wodą, bez żadnych przypraw i dodatków!

Niestety, owsianka miała tak mdły smak, że musiałam podjąć jakieś środki zaradcze. Zresztą, nie tylko smak, ale też brejowata konsystencja rozmoczonych w wodzie płatków owsianych nie była zachęcająca. Oj, nie była.

Postanowiłam więc usmażyć moją owsiankę na patelni i doprawić ją solą i pieprzem.Uznałam też, że kilka pestek dyni i kiełków nie będzie zbyt wielką ekstrawagancją.

Tym samym paśnik postnika wyglądał dziś tak:

Z paśnika postnika




***
Jednak nie zawsze jest tak kolorowo. Wczorajszy obiad muszę zaliczyć do porażek. Celowo, w kadrze zdjęcia, umieściłam tylko połowę miseczki z zupą, bo patrzenie na całą jest dla mnie jeszcze zbyt bolesne.




A to było tak. Chciałam zrobić coś na szybko, więc wymyśliłam, że ugotuję staropolski gąszcz i zrobię taką zupę-krem. Ugotowałam jabłka i cebulę, dodałam do tego razowego chleba i nagle przyszedł mi do głowy genialny pomysł jak ulepszyć to danie! Do ugotowanych jabłek i cebuli dodałam modrą kapustę, którą miałam zaprawioną w słoikach, na zimę <sic!>. Po czym wpadłam w staropolskie szaleństwo i przyprawiłam całość gałką muszkatołową (za którą zazwyczaj nie przepadam), imbirem i pieprzem. Radośnie, zupełnie nieświadoma, że coś tu nie gra, zblendowałam zupę i zabrałam się do jedzenia.

Najwyraźniej poranna owsianka na wodzie sprawiła, że nie zadziałały mi jakieś neuroprzekaźniki.

Zupa była odpychająca, kwaśna od octu, w którym była zaprawiona czerwona kapusta i okrutnie ostra od gałki muszkatołowej i imbiru, którym sypnęłam zdecydowanie zbyt hojnie.

A kolor. Kolor był tak spłowiały i zgaszony, że nie wiem czy większy ból sprawiło mi patrzenie na zupę, czy jej jedzenie.

Niełatwe jest życie postnika. Niełatwe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz